Lufcik, czyli osobiste wspomnienie ks. Jana Grossa

Dokładnie miesiąc temu, 25 marca 2024 upłynęło równo 10 lat od śmierci ks. Jana Grossa, jednego z najbardziej wyrazistych polskich duchownych luterańskich ostatnich dziesięcioleci XX i początku XXI wieku. Do napisania tych wspomnień zbierałem się dłuższy czas, bowiem tu nie chodzi o to, aby napisać cokolwiek. Ks. Gross był postacią na tyle charakterystyczną, że w jego wypadku napisać „cokolwiek” to byłoby jakieś nieporozumienie. Z pewnością nie jestem też w stanie ogarnąć całego jego dorobku służby w Kościele, co zresztą zasugerowałem już w tytule, mówiąc o osobistym wspomnieniu. Lecz na sam początek dałem pewne być może nieoczywiste słowo – lufcik. Z czasów swego dzieciństwa pamiętam, jak często spędzałem czas w mieszkaniu w bloku moich dziadków. Nie było to duże mieszkanie, a okna były oczywiście drewniane i co roku trzeba było je kitować. Ich obsługa była o wiele bardziej skomplikowana niż tych dzisiejszych, plastikowych okien. Moim ulubionym oknem był lufcik – to było takie małe okienko, otwierane nie na oścież, ale uchylane. Dzięki niemu mieszkanie nie traciło zbyt wiele drogocennego ciepła, za to dostawało się do niego tak bardzo potrzebne świeże powietrze. Myślę, że ks. Jan Gross był takim lufcikiem polskiego luteranizmu. Człowiekiem, który widział luteranizm jako zjawisko szersze niż to ograniczone tylko do Europy Środkowej.


Mając 14 lat – czyli w roku 2003 po raz pierwszy spotkałem się ze zwięzłą prezentacją tego, w co wierzą luteranie. Było to możliwe dzięki lekcjom historii w gimnazjum. Od samego początku moja uwaga utkwiła w luteranizmie, nawet przez chwilę nie pociągał mnie kalwinizm, ani anglikanizm. Myśl o tym, że mógłbym zmienić swoje wyznanie, w czasach kiedy papieżem był Jan Paweł II, a najbliższy luterański kościół był w Warszawie była wtedy dla mnie trochę z pogranicza abstrakcji. Jednakże temat nie dawał mi spokoju i zagłębiałem się w wiedzy teoretycznej na temat luteranizmu, z czasem dojrzewając do myśli, że to w sercu czuję się luteraninem. Wielkim przeżyciem był dla mnie udział w nabożeństwie reformacyjnym w roku 2004. Było to w małej, ewangelickiej kaplicy, jakieś 7 kilometrów od mego domu. Bardzo uważnie obserwowałem wszystkie szczegóły. Ksiądz – a może właściwiej pastor w czarnej todze. Prosty ołtarz ustawiony pod ścianą. Wyznanie apostolskie, a nie nicejskie. No i oczywiście „społeczność świętych” zamiast „świętych obcowania”. Te wyróżniki stały się dla mnie podstawą mojej, neofickiej tożsamości wyznaniowej. Tożsamości bardzo mocno opartej o negacji i wręcz wrogości do wszystkiego, co rzymskokatolickie. Niczym Karl Barth w jednej ręce trzymałem Biblię, a w drugiej gazetę – tyle że tymi gazetami były skrajnie antyklerykalne „Nie” i „Fakty i mity”. Nie pamiętam kiedy po raz pierwszy spotkałem się z fenomenem księdza Jana Grossa, który reprezentował kompletnie odwrotną koncepcję luteranizmu, opartą nie na negacji, ale na pozytywnym wyznaniu. Prawdopodobnie miałem wtedy 16 lat. Zacząłem czytać jego teksty, zaczął podobać mi się luteranizm, który on kreślił. Nie był on ani poważny i pruski, ani ludowo-cieszyński, ale dzięki internetowi szybko zorientowałem się, że ks. Gross tego nie wymyśla. On propaguje luteranizm, który istnieje niemal wszędzie poza Europą Środkową. I w ten oto sposób dzięki tekstom i działalności ks. Jana Grossa z radykalnego turbo-protestanta stałem się tzw. „staroluteraninem”, co oznaczało pewną kombinację konfesyjnego luteranizmu, wysokokościelności i ekumenizmu. Pod wpływem teologii ks. Jana Grossa rozpocząłem przygotowania do konwersji (rok 2006) i już wtedy zorientowałem się, że ta teologia nie jest generalnie zbytnio lubiana wśród polskich luteran.
 
Mniej więcej półtora roku po konwersji, kiedy rozpocząłem studia teologiczne, jeszcze wyraźniej zauważyłem, że poglądy ks. Jana Grossa to nie jest coś, co jest szczególnie mile widziane. Spotkałem się z zarzutami o zdradę protestanckiego dziedzictwa, zbytnią katolicyzację liturgii, oczywiście problematyczna była też kwestia ordynacji kobiet. Kiedy zbliżały się zmiany na urzędach biskupów niektórzy dostawali białej gorączki na słowo konsekracja, albo wyśmiewali koncepcję nakładania rąk przez biskupów. Bycie „grossistą” oznaczało wyłamanie się z prostego podziału na cieszyńskich pietystów i diasporalnych „ortodoksów”. W każdym razie pod koniec 1 roku studiów byliśmy na wycieczce w Cieszynie – było to w roku 2009, z okazji rocznicy rozpoczęcia budowy kościoła Jezusowego. Pamiętam jak razem z dwoma kolegami – studentami, staliśmy sobie koło drogi, którą na poczęstunek zmierzali wszyscy przewielebni i najprzewielebniejsi. Wśród nich był ks. Jan Gross. Zorientował się, że jesteśmy studentami, odszedł na chwilę od kościelnej śmietanki i rozpoczął rozmowę z nami. Tak po prostu, po ludzku. Jakieś dwa dni później spotkałem się z nim i z ks. Rafałem Bukowieckim na kawie w Czeskim Cieszynie. Była to dla mnie niezwykła możliwość poznać człowieka, który tak bardzo ukształtował mnie teologicznie. Tam też ks. Jan zauważył, że wobec obsługi używałem zwrotów grzecznościowych w języku czeskim (umiałem wtedy tylko, albo aż tyle) i zasugerował, że w Luterańskim Ewangelickim Kościele A.W. potrzebują księży mówiących po czesku. Wtedy to brzmiało jak żart. Jednak moje życie i służba w Kościele Chrystusowym potoczyła się faktycznie w duchu tego „żartu”.
 
Tego samego roku powstał pomysł, aby zorganizować rekolekcje liturgiczne w Wiśle Jaworniku. Była to niszowa, ale bardzo wartościowa inicjatywa, powtarzana następnie co pół roku. W końcu ustalił się w miarę stały skład uczestników, co znamienne zazwyczaj pozbawiony uczestników z Polski, za to z solidną reprezentacją Zaolzia. Był to jeden z decydujących czynników, dla których zdecydowałem się rozpocząć służbę właśnie w zachodniej części Śląska Cieszyńskiego. Spotkałem tam wielu wartościowych ludzi. Było to dla mnie zastanawiające, dlaczego taka inicjatywa cieszy się takim zainteresowaniem księży z Zaolzia, a takim zerowym wręcz zainteresowaniem księży z Polski? Myślę, że poza strachem z powodu oddolnych inicjatyw i tym „co powie biskup” trzeba jeszcze dołożyć kontekst. Polski luteranizm nie był tak izolowany jak ten zaolziański. Na Zaolziu widocznie większa była potrzeba, aby otworzyć lufcik i wpuścić trochę świeżego powietrza. W Polsce natomiast najwyraźniej uznano, że mają już wystarczająco dużo świeżego powietrza. Zresztą zamiast powietrza wpuszczanego przez ks. Grossa, wolano chyba bardziej powietrze importowane od EKD z Niemiec.
 
W czasie wakacyjnych praktyk studenckich na Zaolziu wielokrotnie gościłem u ks. Jana Grossa, który wykorzystywał moją znajomość komputera w celu propagowania jego tekstów teologicznych. Ja wrzucałem mu to na strony internetowe, a on rozsyłał to wszystko, komu tylko szło za pomocą maili. Zależało mu na propagowaniu jego teologii. W końcu zdecydowałem się napisać swą pracę magisterską na temat Ruchu wysokokościelnego w luteranizmie na przykładzie Niemiec i Szwecji. Ponieważ wymagało to głębokiego przeanalizowania sakramentologii i eklezjologii, był to dla mnie pewnego rodzaju egzamin dojrzałości z teologii „staroluterańskiej”. Egzamin, który wyraźnie zdystansował mnie od wysokokościelności. Szczególnie wobec takiego mechanicznego rozumienia nakładania rąk na biskupów, charakterystycznego dla garażowych wspólnot starokatolickich. Pamiętam, jak zbliżała się moja ordynacja (20.10.2013) i wtedy ks. Jan Gross zaniepokojony tym, że być może mój biskup nie przybędzie na ordynację, zaproponował, aby dla pewności załatwić do tego celu pewnego emerytowanego biskupa z Polski. Ja wtedy wyraźnie odmówiłem, mówiąc, że w takim razie ordynuje mnie zastępca biskupa („zwykły” ksiądz). Ostatecznie zaniepokojenie okazało się bezpodstawne. To wydarzenie jeszcze bardziej oddaliło mnie od episkopalizmu. Ks. Jan Gross wziął udział w mojej ordynacji i była to ostatnia ordynacja, w której brał czynny udział. Rozumienie urzędu biskupa stało się tą kwestią, w której najbardziej zdystansowałem się od poglądów ks. Jana Grossa. Co ciekawe, choć miał on ogromny szacunek do tego urzędu, to biskupów jako ludzi oceniał często dość krytycznie.
 
Można się zastanawiać nad tym jak dziś wygląda dziedzictwo ks. Jana Grossa. Oczywiście w Kościele Ewangelicko-Augsburskim w RP doszło w ciągu ostatnich lat do pewnych zmian, które z pewnością by mu się nie podobały. Te zmiany są na tyle oczywiste, że nie ma sensu, abym je jakoś bardziej komentował. Ale patrząc z drugiej strony, to dziedzictwo jest zauważalne. Nabożeństwa w Kościele luterańskim w Polsce są zasadniczo dość liturgiczne. Alba ze stułą pozostaje nadal egzotyką, ale jest. W wielu zborach Komunia Święta jest na każdym nabożeństwie, a zjawisko Spowiedzi i Wieczerzy Pańskiej poza nabożeństwem pozostało już chyba tylko specyfiką zboru cieszyńskiego. Na Zaolziu w obu Kościołach są duchowni noszący od czasu do czasu albę ze stułą. W Śląskim Kościele Ewangelickim A.W. zanikła praktyka Komunii poza nabożeństwem, w Luterańskim Ewangelickim Kościele A.W. trzyma się bardziej, ale tendencje są ewidentne w stronę włączania Sakramentu do porządku nabożeństwa. We wszystkich 3 Kościołach instalacje biskupów odbywają się z udziałem innych biskupów i z nakładaniem rąk. Szczególnym „dzieckiem” księdza Jana Grossa są „Konfesyjni”, którzy pierwotnie wyrośli właśnie na jego teologii. Można powiedzieć, że Konfesyjni zrodzili się właśnie dzięki temu świeżemu powietrzu, które dostało się przez lufcik, który uchylił dla polskiego luteranizmu ks. Jan Gross. Co więcej, kiedyś wspominał mi jak podczas studiów bp Andrzej Wantuła zachęcał studentów do inspirowania się teologią Luterańskiego Kościoła Synodu Missouri. Dziś byłoby to nie do pomyślenia.
 
Nie wiem jak potoczyłoby się moje życie gdyby nie ks. Jan Gross. Być może byłbym liberalnym, wielkomiejskim konwertytą na papierze, faktycznie martwą duszą w kartotece, z antyklerykalnym, antykatolickim fundamentem jako jedynym wyznacznikiem mojej tożsamości? W dzisiejszych czasach byłoby to dla mnie z pewnością o wiele bardziej wygodne, niż bycie nonkonformistycznym, konfesyjnym, luterskim ortodoksem. Ks. Jan Gross nauczył mnie wierności obranej drodze. Wiem, że miejsce, w którym jestem i perspektywy, które mam przed sobą są ewidentną zasługą ks. Jana. Tym samym jestem niezwykle wdzięczny Trójjedynemu Bogu: Ojcu, Synu i Duchowi Świętemu, że tego sługę Słowa i Sakramentów postawił na mojej drodze życia. Oraz że nauczył mnie uchylać lufcik, bez którego nie wiem, czy byłbym w stanie przetrwać służbę w małym, izolowanym Kościele. Dzięki Bogu za lufciki i za śp. ks. Jana Grossa!
 
ks. pastor Jakub Retmaniak

Czytelnia

DIDACHE

"DUCH A LITERA" - WSTĘP.

 "DUCH A LITERA" - TREŚĆ.

"KOŚCIÓŁ WYSOKI".

"MARIOLOGIA LUTERAŃSKA".

Portal Konfesyjni Luteranie

Portal „Konfesyjni” został założony z inicjatywy wiernych Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w R.P. celem kultywowania czystości i prostoty wykładni Słowa Bożego zawartej w Księgach Symbolicznych a także rozbudzenia zachwytu nad starochrześcijańskimi korzeniami naszej liturgii, która wraz z sakramentem Wieczerzy Pańskiej, stanowi centrum religijnego życia Chrześcijan wyznania Ewangelicko - Augsburskiego.